niedziela, 7 marca 2010

Ku badmintonowej filozofii

Jakiś czas temu na badmintonzone.pl znalazłem wpis o powodach dla których uwielbiamy grać w badmintona (POCIĄG DO BADMINTONA. 21.02.). Notka ta przypomniała mi wywiad z Markiem Bieńczukiem, w którym wyjaśnia on powody dla których uwielbia grać w tenisa i ping-ponga. Pan Marek tak ładnie mówi o sporcie, że muszę zacytować kawałek jego wypowiedzi.

- Pani posłucha. Dzięki temu przebijaniu, które swą długością przewyższa inne gry rakietkowe, tenis konstruuje prawdziwą, epicką czasowość, rozłożoną w trwaniu narrację; to ona przynosi największą przyjemność z gry. Piłka, która raz za razem zbliża się nieuchronnie w naszą stronę, pyta o ciąg dalszy: czy grasz dalej? Oczywiście, chcę grać, i jeśli mi się to udaje, czerpię przyjemność z uczestnictwa w czasie, który się tutaj na korcie tka. To najlepsza terapia, kiedy ktoś odpada od życia. Wstawia z powrotem w trwanie szybciej niż dziesięć seansów na kozetce. Z kolei ping-pong, gdzie wymiana trwa kilka sekund, koncentruje energię do tego stopnia, że się wydaje, iż maczamy palce w likierze życia, w czymś cudownie ciepłym i gęstym.

Dla mnie badminton, łączy w sobie zalety obu tenisów, ma w sobie zarówno tą epicką czasowość tenisa ziemnego, jak i koncentrację energii tenisa stołowego. Poza tym, nie jest ani tak bardzo siłowym sportem jak tenis, ani też, tak technicznych jak ping-pong. Do tego dochodzi ten specyficzny odgłos odbijanej lotki.
Jest w Big Lebowskim taka scena, w której Dude dla relaksu słucha nagranych na kasecie odgłosów z kręgielni, niczym pieśni godowych wielorybów. Na mnie podobnie działają dźwięki z meczu badmintonowego.